Doświadczam – gdy życie porusza się od środka – znaczenia z 5 spotkania Szkoły Bycia Wewnętrznego…
Było cicho. Inaczej niż zazwyczaj. Tak, jakby cisza przyszła pierwsza – zanim przyszły słowa.
W piątym spotkaniu Szkoły Bycia Wewnętrznego nie szukaliśmy odpowiedzi. Nie rozwiązywaliśmy spraw. Zeszliśmy głębiej. Tam, gdzie doświadczanie staje się drogą, a nie celem.
Tematem było doświadczam. Ale nie w sensie obserwowania siebie z zewnątrz. Raczej jako zaproszenie do stanięcia w środku ruchu, który dzieje się w nas – czasem nieuchwytnie, delikatnie, a czasem intensywnie, aż do drżenia.
Zbliżyliśmy się do tajemnicy carrying forward – tego, co w nas się porusza, kiedy coś długo niewypowiedziane w końcu dostaje słowo, gest, obraz. To nie teoria. To nie „ćwiczenie focusingowe”. To żywe wydarzenie – głębokie tak wypowiedziane przez ciało. Zgoda, która przychodzi nie z rozumu, ale z wnętrza. Gdy znaczenie spotyka doświadczenie i zaczynają tańczyć razem.
To było spotkanie z ruchem, który nie popycha – ale włącza. Nie rozwiązuje – ale przemienia. Kiedy ktoś szeptał: „to jest to” – cała sala to czuła. Nawet jeśli słowa nie były wypowiedziane. Bo ciało rezonuje z prawdą.
Mówiliśmy o kole doświadczeniowym Gendlina. Ale ważniejsze było to, że mogliśmy je przeżyć. Zobaczyć, jak pojawia się felt sense – to zamglone, jeszcze bezimienne „coś”, które jednak wie. Jak znajduje się uchwyt – słowo, które pasuje. Jak oddech się pogłębia. Jak przychodzi ulga. I jak dzieje się przemiana, która nie potrzebuje rozgłosu – tylko ciszy.
Bycie razem w tym – jako facylitatorzy, towarzysze, obecni ludzie – to była nasza praktyka empatii. Nie poprawianie. Nie analiza. Obecność. W rytmie osoby. W rytmie jej wnętrza. Czasem towarzyszenie polegało na milczeniu. Czasem na westchnieniu. Czasem na zdaniu: „Zostań z tym, ja tu jestem”.
Spotkaliśmy się też z momentem zatrzymania – stopped process – i z tym, co Gendlin nazwał eveving. Ten moment, kiedy nie chodzi już o to, by coś zrozumieć, tylko by pojawiło się nowe. Nie jako efekt naszego działania, ale jako owoc zaufania: do ciała, do procesu, do relacji.
I rzeczywiście – coś się poruszyło. W niektórych było to jedno zdanie: „to już nie musi trwać”. W innych – obraz, który wyłonił się jak poduszka z dzieciństwa. W jeszcze innych – łza, która w ciszy powiedziała więcej niż wykład. Zobaczyliśmy, że nowość nie przychodzi, gdy ją przywołujemy. Przychodzi, gdy jej nie przeszkadzamy.
Piąte spotkanie było jak głęboki wdech po czasie napięcia. Jak odnalezienie cichej ścieżki wewnętrznego poruszenia, które wie, gdzie iść, jeśli tylko stworzymy mu przestrzeń. I dlatego można było po nim powiedzieć: doświadczam. I jestem bliżej siebie.
Właśnie tak zapamiętamy ten dzień. Nie z prezentacji. Nie z teorii. Ale z tego, co się wydarzyło w nas. Cicho. Głęboko. Prawdziwie.
Tomasz Radkiewicz