Impresja po 2. zjeździe II edycji Szkoły Bycia Wewnętrznego – „Widzę”
Drugi zjazd Szkoły Bycia Wewnętrznego był jak delikatne, a zarazem głębokie otwarcie powiek – nie tych fizycznych, lecz tych wewnętrznych. Tych, które z czasem, pod wpływem zmęczenia, lęku lub zbyt wielu „spraw” zaczęły się przymykać. Spotkaliśmy się wokół słowa „Widzę”, a tak naprawdę – wokół pragnienia zobaczenia. Siebie. Drugiego człowieka. Tego, co niewidoczne, ale wyczuwalne. Tego, co dopiero chce się ukazać.
Bycie w tej przestrzeni przypomniało nam, że widzenie nie zawsze oznacza rozumienie. Czasem to raczej gotowość do patrzenia bez interpretowania, bez naciskania, bez pośpiechu. Tak, jak uczy nas Gendlin – ciało ma swój język. Cichy, pełen czułości, czasem niepewny, ale prawdziwy. Gdy pozwalamy mu mówić, możemy nagle zauważyć coś, co do tej pory umykało – drobny cień pod sercem, ślad jakiejś nieopowiedzianej historii, wewnętrzne poruszenie. To jest właśnie focusing – sztuka stawania się obecnym dla tego, co subtelne, jeszcze bezkształtne, ale niosące znaczenie.
W tym zjeździe ważnym momentem była praktyka oczyszczania przestrzeni. Czuło się, jak nasze wewnętrzne pokoje powoli się rozjaśniają. Nie dlatego, że znikają z nich nasze troski, lecz dlatego, że przestajemy być przez nie przytłoczeni. Tworzymy wewnętrzną latarnię – miejsce, gdzie możemy usiąść, odetchnąć, spojrzeć z dystansu. I nie musimy wszystkiego rozwiązywać. Wystarczy, że jesteśmy z tym, co jest.
Zadziwiające, jaką ulgę może przynieść samo „odłożenie spraw” – nie jako ucieczka, ale jako gest miłości wobec siebie. To trochę tak, jakbyśmy mówili sobie: „Widzę cię. Jeszcze nie wiem, co z tobą zrobię, ale nie muszę tego wiedzieć teraz. Nie jesteś mną – jesteś czymś, co mogę objąć przestrzenią mojego serca.”
Głos Gendlina, który towarzyszył nam poprzez teksty i cytaty, przypominał, że najgłębsze spotkanie z drugim człowiekiem nie zaczyna się od słów, lecz od bycia. Od uznania, że „tam ktoś jest”. I że my także jesteśmy – choćby drżący, niepewni, to jednak wystarczający. Wystarczający, by być obecni. To piękne i uwalniające – nie trzeba być idealnym, przygotowanym, wszystkowiedzącym. Wystarczy być człowiekiem z człowiekiem.
Takie spotkania jak ten zjazd są rzadkim darem – są chwilami, w których można zobaczyć nie tylko siebie nawzajem, ale też to, co w nas najprawdziwsze. Ciche, żywe, ukryte głęboko. To było wspólne otwieranie oczu. I choć każdy z nas widzi coś innego, jesteśmy połączeni samym faktem, że patrzymy. Razem. W głąb.